sobota, 28 stycznia 2012

"Starać się nie brać tego zbyt poważnie, w końcu gra się dla przyjemności". Czy aby na pewno?

Tymi oto słowami Spike Lee "zakończył" filmik od firmy Nike, w którym ten znany reżyser opowiada o swoim synu i jego drużynie młodzików. Fakt, ten filmik ma już trochę czasu (no, góra 3 miesiące), ale wczoraj mnie naszła taka refleksja - "Czy na pewno gra się dla przyjemności". Otóż nie zawsze. To już zależy od konkretnej sytuacji. Z własnego doświadczenia wiem, że hasając po orliku jestem chyba jedną z najbardziej wesołych osób. Śmieję się ze wszystkiego. Z tego, że kolega nie trafił na pustą, że źle podał, że ja coś odwaliłem (na przykład wywaliłem piłkę za ogrodzenie). Na treningu w sumie tak samo, próbuję rozładować atmosferę. Mimo wszystko trzeba zachować pewien profesjonalizm (haha, dobre). No ale przychodzi pora na mecz ligowy i tam już nie ma zabawy. Oczywiście, jak się z kimś wygrywa to można się uśmiechnąć do kolegi w stylu "a żeś zagrał, haha", jednak gdy przychodzi faulować rywala... Zacytuję słowa Wojtka Szczęsnego, że od pewnego momentu na boisku staje się fiutem. No i w sumie racja.
Ale trochę też nie na miejscu jest porównywanie grania w lidze okręgowej do zawodowego. Otóż w tym drugim piłkę nożną traktuje się jak pracę. No bo z tego się żyje w sumie. A taki ja to mam jeszcze perspektywę wybrania innego zajęcia lub zawodu, jak kto woli i nie muszę się przejmować, że w ostatnich trzech kolejkach przegraliśmy 3 mecze. Jednak jako kapitan swojego zespołu powinienem. No i się przejmuję, bo tak czy siak chcę gdzieś z tą piłkę dalej zajść. To już inna historia, ale wracając do tematu...
Tak, podczas meczu zazwyczaj fauluje się z premedytacją. No i tutaj nie ma, jak wspomniałem, chwili na śmianie się. Faulujesz rywala, gestykulujesz coś w stylu "ups, nie chciałem", przepraszasz rywala, ewentualnie dyskutujesz z sędzią. Nadepniesz kogoś? Niekoniecznie musisz powiedzieć "sorka". Na osiedlowych boiskach czy też orlikach w 99% przypadków jest o niebo milej (nie licząc turniejów jakichś). Bo grasz w swoim gronie. Nadepniesz kolegę - nie chcesz wyjść na chama - to mówisz to "sory" a on na tu "luz".
Dlatego widać różnicę. Granie dla przyjemności jest na orliku, z kolegami, gdziekolwiek. Ale nie na prawdziwym boisku na prawdziwym meczu. Tam trzeba być ostatnim chamem. Szacunek - owszem - ale nie dla nóg rywala.

poniedziałek, 23 stycznia 2012

Pele - zadufany w sobie dziadek?


Pele był piłkarzem wybitnym. I nawet nie trzeba oglądać jego meczy, żeby o tym wiedzieć. Ponad 1200 goli w karierze robi swoje. 3 mistrzostwa świata, w tym jedno w wieku 17 lat, także. "Gdy Messi zdobędzie 1283 bramki tak jak ja i trzy mistrzostwa świata, to porozmawiamy o tym, kto jest najlepszym piłkarzem na świecie. Lubię go. Pod względem techniki można postawić znak równości między nami. Jest wielkim piłkarzem Barcelony, ale w reprezentacji Argentyny nie błyszczy. Na tym polu ma wiele do udowodnienia". Tym mnie rozdrażnił bardzo. Od dłuższego czasu Pele komentuje dzisiejsze poczynania piłkarzy, a zwłaszcza Neymara i Messiego. No i tutaj chyba po raz pierwszy zacznę bronić kogoś związanego z Barceloną. Dobrze, panie Pele. Messi musi coś udowodnić w reprezentacji - prawda. Ale! Szanowny Pele zapomniał, że Messi gra dzisiaj w jednej z najlepszych lig świata, zdobywa trofea, potrafi minąć kilku klasowych graczy na raz i w ogóle stanowi o sile Barcelony. Tak, panie Pele, Messi z klubem zdobywa trofea (co prawda z mocnymi plecami, ale jednak). Pan zdobył ze swoim Santosem tylko dwa puchary i kilka mistrzostw stanu Sao Paulo.
Poza tym Pele zapomniał, że futbol dzisiaj jest inny, niż 40 lat temu. Tak, są ulepszenia w postaci korków, lepszych piłek, rękawic (o, a to na korzyść bramkarzy, Messi ma trudniej strzelać bramki) i tak dalej, i tak dalej. Lecz dzisiaj się gra piłką bardzo szybką. Brutalną. Symulancką(???). No i też nie ma co porównywać dzisiejszej ligi hiszpańskiej do tamtejszej brazylijskiej. Jest różnica.
Więc Pele niechże nie mówi, że Messiemu mu do niego brakuje. Bo gada bzdury. Sukcesy Argentyńczyka w klubie przyćmiewają te reprezentacyjne sędziwego Brazylijczyka i vice versa. Przez takie gadanie Pele traci w moich oczach. Jakby był w sobie zakochany. Jakby chciał być wiecznie najlepszy. I on w takim przekonaniu jest.
Też nie widzę sensu, gdy dziennikarze pytają o "nowego Pele". Ale co to są za pytania? Można powiedzieć, że styl gry jest podobny do tego i tamtego, ale nie ma czegoś takiego, jak "nowy Pele/Maradona/Bergkamp". Wszystkie takie "porównywanki" też są bez sensu. Tak, jakbyśmy żyli przeszłością. Bo "on jest nowym Messim". Czy na przykład będziemy za 40 lat mówić, że on jest "nowym (tutaj jakieś nazwisko dzisiejszego 16-tolatka, który zrobi przeogromną karierę w przyszłości)" ? Nie. Nowy Pele. Nie będzie. Nie będzie także nowego Messiego i innych. Każdy jest unikalny. Każdy może stworzyć własną legendę.



PS: Tak, posty są pisane baardzo rzadko. I przepraszam za to. No i nie wiadomo, czy blog będzie dalej funkcjonował w związku z ACTA.