"Szaleństwo Stochomanii się zbliża", "Nadchodzi wielki następca Małysza", "Nowy mistrz!" - takie nagłówki gazet atakowały mnie dziś to z prawej, to z lewej, gdy przechodziłem z ranka przez miasto. Wszystko zaczęło się wczoraj w godzinach popołudniowych, gdy niespodziewanie i przy dużej ilości szczęścia Kamil Stoch, drugi najlepszy polski skoczek narciarski po Małyszu, został zwycięzcą trzeciego konkursu w Zakopanem. Oddał dwa dobre skoki i przy ogromie szczęścia udało mu się zwyciężyć, niestety polskie media mają taką cholerną tendencję do wyolbrzymania wszystkiego i robienia z igły widły...
Tego konkursu miało nie być, jednak w wyniku splotu wypadków dodano Zakopanemu konkurs numer 3. W pierwszym znakomicie pokazał się nasz Orzeł z Wisły i pokazał, że jeszcze na wiele go stać i rywale muszą się z nim ciągle liczyć. Mimo złego wyjścia z progu i stosunkowo krótkiego skoku udało mu się zwyciężyć piątkowe zawody - należało mu się. Należało mu się za te wszystkie dawania Polakom niesamowitych emocji i wzruszeń. Po kilkuletniej przerwie nadeszło upragnione zwycięstwo. W sobotnim konkursie poszło już nieco gorzej i ostatecznie Małysz zajął miejsce 6., zaraz za nim uplasował się Stoch a zawody, pierwszy raz w karierze, wygrał Harry Potter światowych skoków, czyli lubiany przez Polaków Simi Amman. Nadeszła niedziela. Tradycyjnie rodzinnie zasiedliśmy przed TV, kibicując polskim reprezentantom. Warunki były ciężkie, sypał śnieg, wiatr również nie sypał. Konkurs się wlókł, skoki krótkie, nic się nie działo. Nadszedł czas na skok Stocha, 123 metry dały mu prowadzenie, jednak niczego wielkiego nie oczekiwałem, liczyłem na pierwszą 20. Kolejni zawodnicy oddawali swoje skoki, nikt nie mógł przeskoczyć Kamila. Wreszcie przyszła kolej na naszego najbardziej utytułowanego skoczka - Adama Małysza. Już wtedy było wiadomo, że Stoch będzie wysoko. Rozbieg, wybicie, coś bujnęło naszym zawodnikiem, wylądował na 120 metrze, było średnio, 2 sekundy później narty Małysza się rozjechały i nasz skoczek gruchnął o ziemię. Zamarliśmy. Wielka Krokiew zamarła. Adam nie podnosił się, przybiegli lekarze. Powtórki pokazały, że wjechał na muldę, upadł a wcześniej narta uderzyła go w lewe, wcześniej kontuzjowane kolano. Byłem niezwykle przybity i pewien, że poprzednia kontuzja odnowiła się i zbliżające się wielkimi krokami Mistrzostwa (dokładnie za miesiąc) oddalają się, a to już przecież może być ostatni jego sezon. Odwieziono Małysza do szpitala. Zostało jeszcze 3 skoczków, wszyscy trzej - Kofler, Amman i Morgenstern skoczyli bardzo zachowawczo, nie chcieli aby spotkało ich, co Małysza. I takim sposobem po pierwszej serii prowadził... Stoch! Po kilkudziesięciu minutach nadeszły wieści, że Adasiowi nic się nie stało a kolano jest tylko stłuczone, kamień spadł mi i milionom Polaków z serca. Druga seria (mimo wcześniejszych wieści) rozpoczęła się, jednak skoki znowu były bardzo krótkie, a konkurs strasznie nudny. Z wydarzeń należy nadmienić duży awans Morgensterna w ogólnej klasyfikacji. Nadszedł czas na 2 ostatnie skoki - Hilde i Stoch. Ten pierwszy skoczył 127 metrów, ustawiając dość wysoko poprzeczkę dla naszego nieodnoszącego wcześniej dużych sukcesów skoczka. Cała Polska zamarła - Kamil Stoch zasiadł na belce startowej. Ponad 127 metrów. Skoczyliśmy z krzeseł z radości, wydzierając się ile fabryka dała. Kamil Stoch wygrał, wygrał na skoczni, na której wygrał - to było coś pięknego.
Już wtedy komentatorzy i programy sportowe zaczęły trąbić o godnym następcy Małysza i Stochomanii a mnie już krew zalewała. Życzę chłopakowi jak najlepiej, jednak leczy mnie to wyolbrzymianie wszystkiego i robienie z igły widły - co było z mistrzem świata juniorów Rutkowskim i Klimkiem Murańkiem? Jak chłopak młodszy ode mnie (ten drugi) może znieść presję całej Polski, nie zdoła przecież unieść 'ciężaru' następcy Małysza. A to nie jedyne przykłady fałszowania prawdy przez polskie, chore media. Polacy chyba uwielbiają wszystko wyolbrzymiać. Dajmy na to piłkę nożną - reprezntacja gra z jakąś Burkina Faso a robi się z tego Hiszpanię. Zresztą takie zjawisko można zaobserwować także w innych sportach. A wracając do Kamila Stocha - życzę mu jak najlepiej, ale nie oczekuję, że nagle jego forma wybuchnie. Miał bardzo wiele szczęścia wygrywając trzeci konkurs w Zakopanem - gdyby Małysz się nie przewrócił to Morgenstern i Amman zapewne nie skakali by tak zachowawczo - sytuacja byłaby zgoła inna. Gdyby, gdyby, gdyby... Ale tak po prawdzie, Kamilowi należało się to zwycięstwo, należało się za to wieczne stanie w cieniu Małysza, tym bardziej, że zostało odniesione na jego rodzimej skoczni.
Małysz raczej wystartuje w przyszłym konkursie PŚ w skokach narciarskich ale cała Polska będzie teraz patrzeć na wczorajszego zwycięzcę i oczekiwać od niego cudów i bicia na głowę "Morgensterna, Małysza i Harry'ego Pottera" - ja oczekuję od niego tego, żeby obracał się gdzieś w okolicach pierwszej 15. i godnie reprezentował Polskę razem z Małyszem. A Orzeł z Wisły? Był wściekły jak diabli w wywiadzie później udzielanym, ale moim zdaniem da mu to jeszcze większą motywację do bicia się o z najlepszymi o zwycięstwo. Trochę szkoda, że wydarzyło się to akurat na jego ukochanej skoczni... No ale cóż, czasu się nie wróci. Co do samego Adama - mam nadzieję, że znów pokaże się ze znakomitej strony na zbliżających się Mistrzostwach Świata i zdobędzie (mam nadzieję) złoto. A potem? Potem może zejść ze sceny jako niepokonany...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz